Trzy dni w Raju…

an Déardaoin, an 18ú  de Mheán Fómhair 2014

Jestem w szoku. Ciężkim szoku i radość mnie rozpiera. Radość, której nie oddadzą żadne słowa.

Piątek, 12 września, rozpoczął się jak każdy inny dzień. Nic nie zapowiadało, że zdarzy się to, co nastąpiło. Opublikowałem poprzednią notkę o Szczawnicy. Kiedy zapraszałem Was w odwiedziny, do pokoju weszła moja uśmiechnięta Mama.
– Chcesz gdzieś pojechać?
– Pewnie! A gdzie?

Nie odpowiedziała od razu. Stopniowała napięcie. Jak u Hitchcocka.
– JEDZIEMY DO CZORSZTYNA…

Specjalnie podkreśliłem to zdanie. Bo wciąż jeszcze próbuję przekonać samego siebie, że to faktycznie się wydarzyło.

Po tych słowach, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybki obiad, mp4, jakieś dwie książki…krzątanina, żeby spakować najważniejsze drobiazgi…i hajda na Czorsztyn! Zupełnie jak kiedyś…

* * *

Wydawało się, jakby sama Mateczka Natura podzielała moją radość – słońce przez całą długą drogę. Dłuższą niż normalnie, gdyż przez trwające na pewnym odcinku roboty drogowe posuwaliśmy się w ślimaczym tempie. A ja już nie mogłem się doczekać…

W końcu po 15:00 dotarliśmy do cudownej Krainy poza Czasem. Zielonej, ale dynamicznej, w której jak grzyby po deszczu powstają nowe piękne domy.
Sklepiku spożywczego, w którym onegdaj nabywaliśmy prowiant, już nie ma. Pełno za to pokoi do wynajęcia, więcej niż pamiętamy. Cena przeważnie 30-40 zł od osoby.

Domek naszego znajomego Pana Kuby również nie pozostał bez zmian. Część drzew wycięta, nie będę już miał okazji zbierać szyszek na podjeździe. Poza tym taras z przodu, grill na tyłach oraz balkony na piętrze „podciągnięte drewnem” i obite blachą. Wokół wspomnianego grilla zadaszenie, nowy piec chlebowy, nowe ławeczki i stół.

Są nowości, owszem, ale cała reszta jest jak była za trzema poprzednimi odwiedzinami. Klimat (ten dosłowny, jak i ten przenośny) też nie zmienił się nic a nic. Za nowymi domami te same, soczyście zielone lasy aż po horyzont. A za horyzontem, zarysy Tatr.

* * *

Jedyna w swoim rodzaju czorsztyńska Cisza absolutna, jakiej nie znajdziecie nigdzie indziej. I Spokój, o jakim wielu marzy, lecz niewielu odnajduje. Wszystkie problemy, hałas, miejski pośpiech i Internet zostały tutaj, w mieście. Przestrzeń w domu i Przestrzeń na zewnątrz. Ogień nastrojowo trzaskający wieczorami w kominku. I mój ulubiony fotel bujany, na którym spędzam większą część swoich pobytów Tam.

Poza Czasem miejskim, a głęboko w Czasie czorsztyńskim, który płynie zupełnie inaczej.

Szczawnica jest takim realnym Lothlorien. Królestwo zieleni, światła i cienia. Im dalej od centrum, tym bardziej orzeźwiająco, dziko i tajemniczo.
Czorsztyn z kolei ma w sobie coś z Lothlorien, ale pomieszanego z atmosferą Rivendell.
Tam, jak w Lothlorien, czas leczy a nie nuży przemijaniem. Podobnie jak Rivendell, jest to miejsce doskonałe, niezależnie od tego, na co masz ochotę – na spacerowanie; zwiedzanie okolicy; siedzenie na tarasie czy przy grillu; wygodne oglądanie telewizji; jedzenie lub granie w karty przy stole; czy po prostu na błogie leniuchowanie z książką bądź słuchawkami na uszach.

Pożywienie, herbata (na wodzie z własnej studni) mają inny smak. Nawet radio działa Tam inaczej – co i rusz chwytałem słowackie stacje!

Najbardziej banalne, codzienne czynności nabierają w Tamtym Miejscu wyjątkowego charakteru…

* * *

Wspominałem poprzednio, że Szczawnica jest moją zieloną oazą, w której mógłbym mieszkać – to znaczy: często pomieszkiwać.

A jeżeli miałbym mieszkać gdzieś w Polsce na stałe, dzień za dniem, rok za rokiem – to tylko Tam. Tylko w Czorsztynie.

* * *

Praktycznie od początku tego wyjazdu towarzyszyła mi muzyka. Towarzyszy mi w zasadzie na co dzień, ale w czasie tego wyjazdu było jej wyjątkowo dużo.

Stojąc w korkach usłyszałem w radiu „Moja miłość największa” . Owa piosenka jakoś tak została ze mną do końca wyjazdu.
Zwłaszcza, że dużo myślałem o pewnej Dziewczynie, która od jakichś 2-3 miesięcy jest daleko ode mnie i za którą okropnie tęsknię (a której obecność w Czorsztynie byłaby klejnotem w koronie tej wycieczki).
Mam nadzieję, że Ona to przeczyta i będzie wiedzieć, że to właśnie o Niej…

*

Podśpiewywaliśmy sobie wszyscy wielce adekwatny do okoliczności „Jedzie pociąg” Rysia Rynkowskiego: „Nic nie robić, nie mieć zmartwień…”.

W ucho wpadła mi inna odpowiednia nutka: „Another Day in Paradise”

W piątek wieczorem nowy „Taniec z Gwiazdami”. Jedna z par tańczyła do ulubionego przeze mnie „Purple Rain” Prince’a.

Po Tańcu: ukochany „Armagedon” i niemniej ukochana piosenka z tegoż filmu: „I Don’t Wanna Miss A Thing” (wspominałem już o pewnej Dziewczynie?)…

W sobotę po południu pełen muzyki „Czarodziej Kazaam”…a później „Uczeń czarnoksiężnika” i „Secrets” w fajnej scenie z transformatorami Tesli.
Owy zespół zresztą często mi przez te trzy dni towarzyszył. Dobre do rozmyślań „Say (All I Need)”, czy „Stop And Stare”.

Oba utwory z tej samej płyty. Jeśli reszta jest tak dobra jak te dwa, będę musiał jakoś obadać całość.

* * *

Siedzisz na tarasie, słońce prześwituje przez chmury. Jedynie w piątek świeciło od rana do wieczora. Potem już prześwitywało tylko, ale nie było wcale źle.
Przy czym Tam jest chłodniej niż w mieście. Nie żeby od razu zimno, nie. Ale zauważalna różnica temperatur jest.

W każdym razie, siedzisz sobie na tarasie słuchając „Parcel of Rogues”…a idziesz spać otulony dźwiękami ukochanego „Sunrise”. Z powodu tej ostatniej piosenki zasypiasz ze łzami w oczach myśląc, że życie jest naprawdę piękne…
I spisz tak, jak rzadko kiedy w Sączu. Chociaż tym razem świerszcze nie kołyszą Cię do snu, bo jakoś ich nie ma. Wyręcza je czorsztyńska Cisza…

Śpisz w tym samym pokoju, co za poprzednimi razami – tym z dużą drewnianą szafą pośrodku, żywcem jakby wziętą z Narnii. Tylko kolor jaśniejszy. I już po raz czwarty jak Tam jesteś obiecujesz sobie sprawdzić, dokąd też ta szafa prowadzi…

* * *

Nastała niedziela. Czy ja wspominałem, że Tam czas płynie zupełnie inaczej? Z jednej strony wolno, pozwalając się delektować każdą chwilą…a z drugiej tak szybko, że wciąż tego czasu za mało. Zresztą, szczęśliwi czasu nie liczą, a już na pewno nie w Takim Miejscu… 

Nastała niedziela i trzeba było się zbierać do powrotu. Co poradzę na to, że Rodzice do pracy? Powłóczyliśmy się wokół domku i zgrillowaliśmy kiełbaskę z chlebusiem i ziemniaczkami. 

Zacząłem tęsknić już od odjazdu. W Czorsztynie byłem cztery razy i zawsze zbyt krótko. Podsumowanie tych wspaniałych trzech dni w Raju nastąpiło tu w domu, z Władcą Pierścieni: Powrotem Króla i piosenką przewodnią tegoż filmu: „Into The West”… 

Moje serce i dusza nie do końca jeszcze wróciły tu do Sącza. Zostały Tam. Zawsze zostają jeszcze przez jakiś czas. Modlę się, abym nie musiał czekać kolejnego roku albo dwóch na powtórkę. Może uda się wrócić do Czorsztyna nieco szybciej. Bardzo bym chciał, oj bardzo…

Posted on 18 września 2014, in Życie Celta. Bookmark the permalink. 22 Komentarze.

  1. Vulpian de Noulancourt

    Dobrze, że to ulubione miejsce jest jednak niezbyt daleko. Co to by było, gdyby był to, na przykład, Singapur. A tak wzrasta prawdopodobieństwo rychłego powrotu i kolejnej radości.
    Pozdrawiam

  2. wspaniale, ze masz takie miejsce, do którego chcesz wracać i w którym czujesz się naprawdę szczęśliwy…
    a ta dziewczyna…. ma szczęście… 🙂
    miłego dzionka …

  3. Bardzo obrazowo opisałeś swój pobyt w Czorsztynie. Tak pięknie, że przypomniałam sobie swój kilkugodzinny pobyt sprzed lat. Zwiedzaliśmy wtedy ruiny zamku i ten zamek naprzeciwko w Niedzicy.
    Pięknie są takie dni jesienne, słoneczne i kolorowe. Pozostawiają bajeczne wspomnienia.
    Pozdrawiam Cię serdecznie :-).

    • Cieszę się bardzo, że swoją radością mogłem obudzić również Twoje wspomnienia 🙂

      Ja też widziałem te zamki, oba – już kilka lat temu, za pierwszym razem w Czorsztynie… 🙂

  4. Celtusie, rozbudziłeś moją tęsknotę. Szczawnica, Czorsztyn to miejsca, które odwiedzam co rok od urodzenia. Moje kochany Tatry kryją w sobie magię wspomnień, nadziei, pragnień. Ukochana Białka, której rwący strumień przyjął niejedną moją prośbę, niejeden kamień rzucony dziecięcą dłonią, później nastoletnią…

    Tatrzańskie miejscowości mogły obserwować jak rosnę. Jak zmieniam się co rok.

    Te wakacje były zbyt krótkie i biedne, bym mogła gdzieś wyjechać, dlatego tęsknię niesłychanie. A Ty przypomniałeś jak bardzo chciałabym odwiedzić swoje ukochane Krempachy i osoby, które tam mieszkają…

    • Dziękuję za te piękne wspomnienia 🙂 Dziękuję za odwiedziny Kochana… Cieszę się bardzo, że mój Mały Raj poruszył tak czułe struny w Twoim sercu 🙂

      Gorąco życzę Ci, abyś mogła jak najprędzej pojechać w swoje ukochane strony…

  5. Hihi rozwaliło mnie porównanie do Rivendell i Lothlorien, bo ja właśnie swoje miejsca nazywałam podobnie… Rivendell było w Beskidzie Wyspowym, Lothlorien w Niskim, a Shire na Podhalu 🙂
    A ja w październiku będę w okolicach Czorsztyna jak się nic nie posypie. Pewnie zobaczę oba zamki i trochę pobędę nad wodą… I zobaczę góralskie chatki, góry i to wszystko. Ech, ale tęsknię…

  6. Chyba każdy ma takie swoje miejsce na ziemi, które kocha i do którego zawsze chce powracać…

  7. Fajnie tam, byłam w dzieciństwie i jako młodzież, ale jakoś mi od lat nie po drodze, a wielka szkoda, cudne miejsce. Życzę szybkiego i częstego powracania 🙂

  8. Szczawnicy i Czorsztyna od tej strony nie znałam 🙂 fajne miejsce. Pamiętam do dzisiaj, jak zwiedzałyśmy z koleżanką Pieniny stopem. Raz człowiek się z nami tak zgadał, że zapomniał nas wysadzić… I zamiast przy skręcie na Sromowce, wysiadłyśmy nad zalewem, w Maniowym 😀 Kapkę za daleko 😉

Rozmowy pod Wielkim Dębem...

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.